Nowoczesność w domu i zagrodzie

    Tak sobie czasem myślę, czy potrzebny nam cały ten postęp technologiczny. Ile w tym jest rzeczywistej konieczności, a ile marketingu i kreowania potrzeb. A osobną sprawą jest samonapędzający się mechanizm generowania jednych technologii przez inne.

    Takie wątpliwości nachodzą mnie na przykład, gdy stoję w kolejce na  poczcie. Przepraszam, nie w kolejce, bo takowej nie ma, odkąd wprowadzono wspaniały wynalazek w postaci elektronicznego systemu wydawania numerków. Więc zamiast ogonka, ludność stoi rozproszona i wpatruje się w elektroniczny wyświetlacz, wyczekując swojego numeru. Może idea wynalazku była słuszna i może gdzieś na świecie się sprawdza, ale nie u nas. Na mojej poczcie (a widziałem też takie modyfikacje w innych miejscach) część przycisków na terminalu do wydawania rzeczonych numerków jest po prostu taśmą klejącą zaklejona (swoją drogą właśnie chyba taśma klejąca jest wynalazkiem, który zdecydowanie pchnął ludzkość do przodu i rozwiązał masę codziennych problemów). Więc tak – inwestuje się w elektroniczny system rejestrowania kolejkowiczów, a potem w połowie się z niego nie korzysta. Po drugie, chcąc załatwić dwie różne sprawy, trzeba wziąć numerki do dwóch okienek i potem kombinować, jak obskoczyć oba, gdy nasza kolej przyjdzie w nich jednocześnie. Z drugiej strony, jeśli tą samą operację możemy zrobić właśnie w dwóch okienkach, to też weźmiemy dwa numerki, bo może któraś „kolejka” będzie szła szybciej. Zatem mnożymy byty, sygnalizacja kolejnych numerków sobie plumka i odlicza nieobecnych, a my czekamy. Ale czekanie może nam urozmaicić inny wspaniały, efektowny, elektroniczny gadżet, obecny też na poczcie – a mianowicie wyświetlacz z przesuwającymi się świetlnym informacjami. I cóż tam możemy wyczytać? Od bardzo, bardzo dawna tylko jedno: „Zapraszamy do zakupów na poczcie”. No rewelacja. Jest więc pięknie, nowocześnie, migająco, plumkająco, a tłum czeka. Nie przychodziłbym na pocztę, gdybym nie musiał, ale zmieniono skrzynki na klatce schodowej na takie ładne, niby większe, wygodniejsze dla listonosza, tylko że włożyć tam można przesyłki mniejsze niż wcześniej. Można powiedzieć, że poczta nie jest zbyt reprezentatywna, bo jest wspaniałym reliktem przeszłości, który słabo odnajduje się w nowoczesnym świecie. Ale pieniądze na te wszystkie usprawnienia płyną i z naszych podatków, i z opłat za usługi, i z Unii – czyli też z naszych podatków. I obsługa tych urządzeń też kosztuje, i serwis, i materiały eksploatacyjne. No może w tym szaleństwie jest metoda i jest ruch w interesie.  
    Co prawda przypomina to trochę sytuację, gdy jedna brygada dół kopie, a druga zasypuje, ale tu odbywa się to w białych rękawiczkach i pod hasłami postępu. Teraz zastąpiło je nowe hasło – innowacyjność. Odmieniane przez wszystkie przypadki we wszystkich możliwych kontekstach, działa jak zaklęcie, które otwiera wrota Sezamu, czyli unijnej kasy.
    Wspaniały przykład takiej innowacyjnej myśli widziałem latem w pięknym mieście Nałęczowie, gdzie na ulicy zainstalowano internetowe terminale. Nie wiem nawet czemu miały służyć, bo wyglądały jak nasze zdewastowane budki telefoniczne 20 lat temu – jeśli ktoś pamięta – pozostawały więc głuche. Różnica była taka, że obecne wcielenie telekomunikacyjne dumnie prężyło pierś z napisem, że zostało sfinansowane ze środków Unii Europejskiej. Ech, gdyby to Unia widziała…
    Właściwie to należałoby się uderzyć i we własne piersi. Ileż to razy, kupując jakieś nowoczesne cacko, analizujemy jego parametry i podniecamy się mnogością funkcji, z których potem i tak nie skorzystamy? Ile to zakupionych elektrogadżetów ląduje w szufladach, bo tak naprawdę wcale nam nie są niezbędne do codziennego funkcjonowania, albo po prostu nie mamy czasu na korzystanie z nich. A naukowcy ostrzegają przed burzą słoneczną! Oj, przyjdzie walec i wyrówna.

Janek Konieczny

Tags

Related posts

Top
font