Oszukać czas czyli Niezniszczalni na tropie tajemnicy wiecznej młodości

    John Rambo na widok leciwego dwupłatowca ofiarowanego mu przez Johna Mcclane’a wycedził ze zdumieniem: „Powinien stać w muzeum”. „Jak my wszyscy” – odparł z nieskrywanym smutkiem towarzyszący mężczyznom Jack „Terminator” Slater (dla przyjaciół „Conan” albo „Egzekutor”). Trzej przyjaciele od flaszki i obrzyna uparli się, że jednak do muzeum nie pójdą i pomimo łupania w kościach, reumatyzmu, próchnicy i nawrotów sklerozy postanowili zrobić wszystko, aby jak najdalej odwlec moment odejścia na emeryturę…

DiVi_Oszukac_czas_OST copy

Coś bardzo niedobrego stało się ostatnio z naszymi ukochanymi bohaterami z dzieciństwa. Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger, Bruce Willis, Jean-Claude Van Damme, Steven Seagal i jeszcze kilku innych herosów z dawnych lat – wszyscy, jak jeden mąż, zapadli na trawiące połowę hollywoodzkiej populacji mężczyzn po sześćdziesiątce schorzenie: tak zwany „syndrom Benjamina Buttona”. Mówiąc krótko – przebrzmiali gwiazdorzy kina akcji z lat osiemdziesiątych, chcąc usilnie udowodnić światu, że pomimo upływu lat wciąż są prawdziwymi „samcami Alfa”, osiągnęli zupełnie odwrotny efekt: zniewieścieli. Bo jak tu inaczej nazwać fakt, że niegdyś groźni panowie, dziś – niczym dojrzałe panie faszerujące się botoksem i Photoshopem w nadziei, że wciąż będą postrzegane jako piękne i młode – zaczęli łykać na potęgę hormony i całymi seriami kręcić filmy, w których nie dość, że niszczą wszystko naokoło jak za dawnych lat, to jeszcze obowiązkowo ucierają nosa towarzyszącym im He-Manom nowego pokolenia, rozpaczliwie dowodząc, że czas na zmianę warty jeszcze nie nadszedł. I nie ważne, że jeszcze tak niedawno, to jest w dwóch kolejnych częściach „Niezniszczalnych”, wspólnie na potęgę wyśmiewali swoje krwawe dziedzictwo i postępującą z wiekiem niemoc – wystarczy spojrzeć na tegoroczne produkcje z superdziadziusiami w rolach głównych, aby dostrzec jak na dłoni, że jednak bardzo chcą cofnąć czas.

Stallone w „Kulą w Łeb” obowiązkowo więc prezentuje dziś swoje mięśnie i nabrzmiałe od hormonów żyły (za ów tajemniczy eliksir młodości przyszło mu zresztą słono zapłacić – pieniędzmi i wizerunkiem – kiedy został złapany przy próbie wwiezienia specyfiku na teren Australii), pojedynkuje się na topory w epickiej walce jeden na jednego z uzurpatorem do tytułu Schwarzeneggera XXI wieku – znanym z „Gry o Tron” i remake’u „Conana” Jasonem Momoa, którego zresztą krwawo pokonuje, aby w finale pochwalić się… „nową superbryką”, bo „przecież raz się żyje”. Co na to Arnie? Ano Arnie nie chce być gorszy i w odpowiedzi rusza do kin ze swojsko brzmiącym „Likwidatorem” (pasuje jak ulał do poprzednich filmów aktora – „Egzekutora”, „Terminatora”). Filmem całkiem zabawnym, lecz niestety równie nierealnym, zwieńczonym trzydziestoma minutami strzelaniny i spektakularnym pojedynkiem młodego, sprytnego łotra ze starym wygą, który – pomimo, że niemal śmiertelnie raniony – ze stoickim spokojem, niczym ściana przyjmuje razy od młodszego przeciwnika, aby potem totalnie go upokorzyć. Nie inaczej zresztą wyglądają ostatnie produkcje Bruce Willisa. Nie dość, że wymienił żonę na młodszą, to jeszcze po niezłych „Surogatach”, w których dał się sportretować jako stary, zmęczony życiem człowiek, znowu kręci filmy, gdzie jako doświadczony bohater amerykańskiej policji („Szklana Pułapka 5”) rozpracowuje intrygi z Czarnobylem w tle. Swoimi poczynaniami i tekstem: „ja robię to wciąż lepiej szczeniaku” ośmiesza swego spadkobiercę, syna i błyskotliwego agenta C.I.A. w jednym, tudzież bryluje jako legenda służb specjalnych („G.I. Joe: Czas Kobry”), gdy rozbraja grupę wysportowanych, dysponujących niesamowitymi gadżetami terrorystów przy użyciu bogatego arsenału broni, ukrywanego w… szufladach kuchennych. O dokonaniach panów Van Damme’a i Seagala nie ma nawet co wspominać – obaj, od ponad dekady kręcą niekończące się cykle niskobudżetowych filmów akcji, w których pomimo upływającego czasu i rosnącej nadwagi wciąż podskakują i kopią o wiele młodszych przeciwników. I chociaż niedawno wydawało się, że nareszcie pojawiła się mała iskierka, drobne światełko w tunelu – że w całym tym pokracznym zastępie starszych panów z flaczejącymi mięśniami, chwytających się każdej szansy, aby udowodnić światu, „że jeszcze mogą”, znalazł się wreszcie ktoś, kto patrzy trzeźwo na świat – nasz wspaniały Boguś „Franz Maurer” Linda, który miast faszerować się botoksem, lubczykiem i hormonami beztrosko oświadczył w telewizji: „Tak, mam tyle lat ile mam” i bez napinania się zaczął łykać witaminki dla jurnych staruszków. Jednak nagle ni stąd, ni zowąd odciął się od swojej świeżo „przypiętej gęby” sympatycznego pana po sześćdziesiątce, na powrót przywdział maskę terminatora w serialu „Paradoks” i – jakby tego było mało – nagle zaczął reklamować… wodę ognistą.
Ech, nawet pomimo postępującej osteoporozy oni wszyscy chyba naprawdę już na zawsze pozostaną prawdziwie „Niezniszczalni”.

Michał Czarnocki

Related posts

Top
font