Propaganda sukcesu albo zaklinanie rzeczywistości

   Hasło „propaganda sukcesu” kojarzy się oczywiście ze słusznie minioną epoką, kiedy to partyjni dygnitarze mówili, że jest lepiej, choć było gorzej. Wykorzystywali w tym celu swoje media – wszystkie były przecież państwowe. Społeczeństwo jednak wiedziało, że węglarki w „Dzienniku telewizyjnym” sobie, a życie sobie. Obecnie również wielu politykom przypisuje się – delikatnie mówiąc – tendencyjne przedstawianie sytuacji, a media także w tym często pomagają, choć są ponoć niezależne (nawet jeśli – to wcale nie znaczy, że bezinteresowne), z tym że teraz to się nazywa PR-em, marketingiem albo polityką informacyjną.

Kiedyś reklama bardziej kojarzyła się z reklamacją, dziś to bezduszna machina, uparcie drążąca mózg w celu zaszczepienia tam konkretnej potrzeby, produktu czy marki.
Różnica między czasami polega tylko na tym, że inaczej niż u Marksa – ilość  nie przechodzi w jakość, a ciągle rośnie masa informacji i źródeł, z których wypływają. Ulica, prasa, radio, telewizja, Internet, smartfony, kina. Zewsząd jesteśmy atakowani marketingowo przemyślanym wizerunkiem lub zaprogramowanym przekazem określonych treści. W pewnym sensie doświadczamy na własnej skórze zasady wyznawanej przez inną niechlubną postać historyczną, iż kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.
Dzięki rozwojowi technologicznemu sugestywność przekazu jest ogromna. Te same informacje powtarzane są nie tysiąc, a tysiące razy, miliony razy – i to w bardzo krótkim czasie. Zaczynają one żyć własnym życiem, stają się prawdą objawioną, rzeczywistością. Przykłady? Nie trzeba daleko szukać. Każda reklama działa w ten sposób. Coś bardziej konkretnego? Choćby ostatnie mistrzostwa – kilka tygodni i już nabraliśmy przekonania, że właściwie to mamy szansę być mistrzami Europy. No jasne – z drugiej pięćdziesiątki drużyn wskoczymy na podium. Ale entuzjazm był. Prawdziwy. Właśnie możemy obchodzić rocznicę światowej epidemii wszech czasów – świńskiej grypy. Informacje rozniesione lotem błyskawicy przez masowe media wywołały psychozę. Wszyscy choć trochę wątpiący w to co widzą, z pewnością znają teorie odmienne od oficjalnej wersji dotyczącej przyczyn i przebiegu wydarzeń z 11 września 2001 roku w Nowym Jorku. Myślący inaczej wskazują między innymi na fakt, iż w pierwszych godzinach i dniach miliony razy wyświetlano te same zdjęcia, powtarzano te same informacje i jedyną wersję zdarzeń, która do tej pory dla większości z nas jest obowiązującą, choć w samych Stanach wygląda ona inaczej, nie mówiąc już o wyjaśnieniach alternatywnych. Kto ciekaw – znajdzie sporo informacji w sieci. Przynajmniej na razie jeszcze tam są…
Właściwie to wszyscy jakby o tym wiemy, zdajemy sobie z tego sprawę i może nawet bierzemy poprawkę na reklamę, ale zdarzają się takie sytuacje, gdy wydaje mi się, że testuje się nasze granice naiwności. Takie odniosłem wrażenie na przykład po jednej z reklam portalu aukcyjnego, którą właśnie po raz pierwszy zaatakowano mnie w kinie przed seansem. Stąd po pierwsze trudno było ją przeoczyć, a po drugie trafiła na grunt podszyty już pewną irytacją wynikającą z opóźnienia rozpoczęcia seansu, no i oczywiście doświadczeniami z handlu za pośrednictwem aukcji. Żeby było jasne – nie mam nic przeciwko Allegro, a nawet przeciwnie… Z jednej strony serwis ten daje możliwość obniżenia kosztów prowadzenia działalności handlowej i sprzedaży po niższych cenach, z drugiej strony to nowoczesna forma sprzedaży garażowej, która akurat w naszym kraju się nie rozwinęła. Dzięki aukcyjnej platformie internetowej tego typu handel jest niewątpliwie bardzo wygodny i pożądany. Reklama „Dbamy o standard” z zupełnie niezrozumiałych powodów kreuje wizję superszybkich, bezpiecznych i tanich zakupów, za które odpowiada właśnie portal aukcyjny. Transakcja to jednak sprawa umowy między dwoma stronami: sprzedającym i kupującym, i tylko od nich zależy, jak ta transakcja przebiegnie. Dlaczego więc reklama sugeruje nam w sposób bardzo dosłowny i nachalny, że to dzięki Allegro mamy „zero problemów z zakupioną rzeczą”, że wszystko (co kupimy) jest „jak w opisie na stronie”, że zakupiony towar szybko trafia do kupującego: „dosłownie przed chwilą kupiłam wózek, a już możemy wyjść z maleństwem na spacer”, i że „niski koszt wysyłki podnosi atrakcyjność oferty Allegro”. Nie trudno dopatrzyć się absurdu tych zapewnień – szczególnie denerwującego, jeśli ktoś trochę pohandlował w ten sposób i zetknął się z różnymi problemami. Że są – można się przekonać patrząc na negatywne komentarze użytkowników. Ja, choć korzystam z serwisu rzadko, ostatnich kilku transakcji nie mogę uznać w 100 procentach za satysfakcjonujące, choć kontrahenci byli raczej „opiniopozytywni”. A to jedna z przesyłek wcale nie była wysłana zgodnie z zapowiedzianym terminem, lecz kilka dni później, mimo że wybraną i opłaconą formą był priorytet. Co więcej – kontrahent nie miał skrupułów skłamać w tym względzie w mailu, nie zważając na stempel na kopercie. Innym razem, mimo dokładnych ustaleń telefonicznych, ani forma płatności, ani termin nie był dotrzymany. W innych sytuacjach kontrahenci nie raczyli nawet w ramach rewanżu wystawić komentarzy. Jak to się ma do reklamy? Nijak. I wielu użytkowników miało podobne refleksje po jej obejrzeniu. Dlaczego więc wtłacza się nam taki właśnie obraz rzeczywistości? Być może był to po prostu kiepsko zrealizowany pomysł reklamowy, ale… poszedł w świat. A że w świat idzie mnóstwo natrętnych reklam, nieprawdziwych bądź niesprawdzonych informacji, przekazów, które mają w nas wywołać określoną, zamówioną reakcję, nie trudno o odruch protestu.
A jak człowiek może się przed tym bronić? Otóż nie może…

Janek Konieczny

Tags

Related posts

Top
font