Thor gromowładny mitologiczny rodowód, komiksowy styl i filmowa kariera

    Gdyby Jan Parandowski, twórca słynnej „Mitologii” – perły rodzimej literatury inspirowanej podaniami pogańskiej Hellady, żył w dzisiejszych czasach, z pewnością przecierałby właśnie oczy ze zdumienia, widząc jak niewiele trzeba, aby przedmiot nieco infantylnych, archaicznych wierzeń Starego Kontynentu i symbol znienawidzonego, edukacyjnego przymusu przekuć w barwną ikonę popkultury XXI wieku. Grunt bowiem, to umiejętne podejście do kultury.

     O ile więc w naszej pięknej ojczyźnie od dziesiątek lat panie polonistki bezskutecznie próbowały epickimi bajkami o żyjących pośród chmur gromowładnych bufonach i patetycznych herosach bez majtek odwrócić uwagę dziesięciolatków od bliższych młodemu sercu, współczesnych bohaterów: bramkostrzelnego Roberto Baggio (drzewiej) czy „boskiego” Cristiano (dziś), o tyle Amerykanie – znani ze szczególnego umiłowania lekkiej, masowej strawy i skutecznej „hamburgeryzacji” kultury i sztuki – poszli po rozum do głowy i znaleźli skuteczny sposób, aby pokazać młodym jankesom, że bohaterowie pradawnych, europejskich wierzeń mogą być tak samo „cool”, jak Jay-Z, Lebron i bezkresna broda Kerry’ego Kinga ze Slayera. W rezultacie najsłynniejsza postać mniej znanej niż grecka, ale równie barwnej, nordyckiej mitologii – bóg piorunów i burzy Thor – po amerykańskiej naturalizacji od pół wieku kojarzony jest przede wszystkim z postacią klasycznego, komiksowego superherosa rodem z kolorowych zeszytów Marvela, kamrata Kapitana Ameryki, Iron-Mana i Hulka, strażnika autonomii amerykańskiej ziemi (okazjonalnie również całego globu, kosmosu i swego niebiańskiego królestwa – krainy Asgard).

 

Chris Hemsworth w filmie „Thor. Mroczny świat”. Reżyseria Alan Taylor, scenariusz Christopher Yost, Christopher  Markus i Stephen McFeely. Dystrybucja Disney.© foto: Marvel.

Chris Hemsworth w filmie „Thor. Mroczny świat”. Reżyseria Alan Taylor, scenariusz Christopher Yost, Christopher Markus i Stephen McFeely. Dystrybucja Disney.© foto: Marvel.

 

     Po roku od ostatniego pełnometrażowego występu u boku marvelowskich „Mścicieli” powracił na ekrany kin, tym razem w drugiej odsłonie swoich samodzielnych przygód, aby po raz kolejny zmierzyć się z wyrodnym bratem Lokim, zagwarantować odpowiedni zwrot z inwestycji producentom rodzącej się w niemałych bólach kontynuacji debiutanckiego obrazu z 2009 roku, a przede wszystkim – ugruntować swoją pozycję… największego przystojniaka w klubie mocarnych miłośników kolorowych kalesonów.
      O ile nordycka mitologia – nawet, jeśli nie mniej atrakcyjna niż grecka i rzymska – nie zdobyła na świecie aż tak dużego rozgłosu, jak starożytne wierzenia ludów z basenu Morza Śródziemnego, o tyle już sam Thor dorobił się we współczesnej kulturze statusu porównywalnego z pozycją najpopularniejszych bohaterów homerowskiej „Iliady”. A to za sprawą superbohaterskich komiksów Marvela i ich filmowych adaptacji, licznych odniesień do postaci gromowładnego boga obecnych w literaturze, grach wideo, a nawet epickich, hevy-metalowych hymnach długowłosej braci z całego świata (w tym również legendy polskiego hard-rocka z lat osiemdziesiątych, grupy Turbo, której w utworze „Legenda Thora” – w ramach ślepych poszukiwań rymu do słowa „wszak” – niefortunnie przydarzyło się sportretowanie syna Odyna jako… czterogłowego ptaka). Jakby tego było mało, to właśnie asgardzkiego boga piorunów, a nie jego słynnych, boskich kolegów z konkurencyjnego Olimpu, uhonorowało wiele ludów Starego Kontynenty (rzecz jasna – głównie północnoeuropejskich), nazywając czwarty dzień tygodnia „Dniem Thora” (angielski „Thursday”, fiński „Torstai”, etc.), ostatecznie zapewniając synowi Odyna prawdziwą nieśmiertelność, której – wedle nordyckich wierzeń – zabrakło mu podczas Ragnaroku.

Komiksy Marvela

     W tak barwnym i tętniącym życiem świecie, jakim jest rojące się od kolorowych superbohaterów i nie mniej jaskrawych superzłoczyńców marvelowskie uniwersum, pojawienie się niepokonanego przybysza z samego Nieba nie mogło pozostać niezauważone, a ścieżki coraz śmielej poczynającego sobie w świecie śmiertelników boga piorunów prędzej czy później po prostu musiały przeciąć się z losami lokalnych, odzianych w gustowne kalesony obrońców ludzkości. Dlatego też Thor już rok po swoim komiksowym debiucie, tym razem na łamach zupełnie nowej serii, „The Avengers”, wraz ze świeżo poznaną czwórką superbohaterów: Iron Manem, Hulkiem, Wasp i Ant-Manem uformował pierwszy skład Mścicieli – najsłynniejszej, marvelowskiej grupy do zadań specjalnych, do powstania której impulsem stały się niecne poczynania wyrodnego i wyjątkowo przebiegłego, „przyszywanego” brata Thora – bożka intryg, Lokiego.
      W ostatnim dziesięcioleciu Thor, jako stały członek kolejnych składów Mścicieli, brał udział we wszystkich najważniejszych wydarzeniach komiksowego uniwersum Marvela. Sprowadził na Ziemię swoje królestwo, Asgard, które aby uniknąć jurysdykcji ziemskich nadzorców superbohaterskiej społeczności, organizacji S.H.I.E.L.D. zlokalizował w powietrzu, dwa metry nad polami Broxton w stanie Oklahoma. Pomógł też ziemskim herosom odeprzeć inwazję rasy wrogich, zmiennokształtnych Skrulli z kosmosu (w trakcie eventu „Sekretna Inwazja”) i  stał się świadkiem zagłady swego domu i śmierci jej nieumyślnego prowodyra – brata Lokiego (event „Siege”). Ostatecznie sam zginął podczas „Fear Itself”, po okupionym najwyższą ceną zwycięstwie nad paskudnym stryjem, bogiem strachu Serpentem.
      Ale, że w marvelowskim komiksie nikt i nic nie ginie na zawsze, standardowym zwyczajem bóg piorunów szybciutko powrócił do świata żywych, aby wspomóc Mścicieli w bratobójczej walce z mutantami podczas „Avengers vs. X-Men”.

thor-marvel-comics-10113598-1000-1044      Obecnie, po dokonanej w ubiegłym roku przez Dom pomysłów totalnej redefinicji komiksowego katalogu wydawnictwa, Thor w dalszym ciągu odgrywa kluczową rolę w uniwersum Marvela, występując na łamach zarówno solowej serii „Thor: God of Thunder” (gdzie ostatnio mierzył się z bodaj najbardziej wymagającym przeciwnikiem w historii – Rzeźnikiem bogów), jak i dwóch różnych serii o przygodach Mścicieli: „The Avengers”, gdzie w ramach najnowszego eventu Marvela, „Infinity”, wraz z podstawowym składem Mścicieli walczy właśnie z siłami szalonego Tytana Thanosa (znanego z finałowej sceny filmowych „The Avengers”), oraz serii „The Uncanny Avengers”, gdzie jako członek specjalnie uformowanej „drużyny jedności Mścicieli”, składającej się z przedstawicieli klasycznego składu Avengers oraz kilku wytypowanych mutantów z zespołu X-Men stara się pokazać światu, że po wyniszczającej wojnie superbohaterów z mutanami ludzie i rasa homo sapiens superior, a przy okazji również jeden nordycki bóg, potrafią koegzystować i walczyć ramię w ramię we wspólnej sprawie). Zmian wydawniczych nie przetrwała natomiast pierwsza w historii i do niedawna najstarsza z komiksowych serii z bogiem piorunów w roli głównej (ostatnimi czasy skupiająca się na drugoplanowych postaciach z asgardzkiego otoczenia Thora), „Journey into Mistery”, która w bieżącym roku zakończyła swój żywot na numerze 655.

Nie tylko Thor, czyli antyczni herosi w komiksie superbohaterskim

     Thor, choć niewątpliwie jest prekursorem i najbardziej znanym przybyszem z mitycznych niebios w świecie amerykańskiego komiksu, nie posiada wcale monopolu na łączenie boskich obowiązków i superbohaterskiej działalności non-profit. W samym tylko uniwersum wykreowanym przez Dom pomysłów, obok nordyckiego boga piorunów i jego towarzyszy z Asgardu znalazło się miejsce dla bohaterów kolebki starożytnego politeizmu – olimpijskich bogów i pół-bogów z kojarzonej dziś przede wszystkim z finansami i bankructwem Grecji. Przeglądając rozmaite inkarnacje nieustanie zmieniającego się przez ostatnie pięćdziesiąt lat składu Mścicieli znajdziemy więc chociażby Herkulesa, który swego czasu przejął nawet na własność solową serię o przygodach Hulka (pomimo zachowania oryginalnej numeracji przemianowaną na ten czas z „The Incredible Hulk” na „The Incredible Hercules”), czy uwielbianego przez fanów, niepokornego boga wojny, Aresa, który u schyłku pierwszej dekady XXI udzielał się jako członek prorządowej grupy Mighty Avengers, spełniając funkcję bojowej.
      Również drugie największe wydawnictwo komiksowe na świecie – amerykańskie DC Comics, znane z przygód Batmana i Supermana – nie omieszkało już dziesiątki lat temu wprowadzić do swego portfolio bohaterki ze starożytnych wierzeń greckich, księżniczki i ziemskiej ambasadorki mitycznego plemienia wojowniczych Amazonek, która nie dość, że jako Wonder-Woman z miejsca stała się najpopularniejszą i najpotężniejszą heroiną uniwersum DC oraz podstawową członkinią tamtejszego odpowiednika Mścicieli, Amerykańskiej Ligi Sprawiedliwości, to jeszcze ostatnimi czasy – po liftingu katalogu DC pod szyldem „New 52” – zajęła zarezerwowane dotychczas dla Lois Lane miejsce oficjalnej sympatii Człowieka ze Stali.

 

Dzięki dobrodziejstwom cyfryzacji, pierwszy historyczny występ marvelowskiej inkarnacji Thora na kartach 83. numeru serii „Journey into Mystery” z sierpnia 1962 roku jest dziś dostępny do darmowego pobrania z witryny wirtualnego sklepu „Marvel Comics”, zlokalizowanego na mobilnych platformach Apple Appstore i Google Play. Gdyby nie Thor i jego niecny braciszek Loki czołowi superbohaterowie Marvela prawdopodobnie nigdy nie znaleźliby dobrego pretekstu, aby zebrać się pod szyldem „Mścicieli” – najpotężniejszej i najbardziej dochodowej grupy superherosów w historii komiksu. W zasobach tabletowej biblioteki Marvela na urządzenia z systemem Android i iOs znajdziemy zdigitalizowaną (i specjalnie podkolorowaną) wersję ich pierwszego spotkania i pojedynku z bożkiem intryg – pierwszego numeru serii „The Avengers” z września 1963 roku.

Dzięki dobrodziejstwom cyfryzacji, pierwszy historyczny występ marvelowskiej inkarnacji Thora na kartach 83. numeru serii „Journey into Mystery” z sierpnia 1962 roku jest dziś dostępny do darmowego pobrania z witryny wirtualnego sklepu „Marvel Comics”, zlokalizowanego na mobilnych platformach Apple Appstore i Google Play.

 

Z komiksu na wielki ekran

     Kiedy włodarze Domu pomysłów zachęceni sukcesem filmowej ekranizacji przygód Iron Mana z 2008 roku – pierwszej samodzielnej produkcji wytwórni Marvel Studios powołanej do życia przez Marvela z chęci zaprzestania dzielenia się zyskami z zewnętrznymi podwykonawcami z Hollywood – ostatecznie potwierdzili krążące plotki o planach wyprodukowania całej serii filmów o rozmaitych, nadprzyrodzonych postaciach ze swojego, komiksowego portfolio, którą zwieńczyć miałby upragniony przez fanów, wspólny występ superherosów na ekranie pod szyldem „The Avengers”, jasnym stało się, że jednym z bohaterów, którzy pójdą na pierwszy ogień będzie Thor. Tym bardziej, że wydawnictwo odzyskało właśnie prawa do ekranizacji jego postaci, a nowa, komiksowa seria o przygodach boga piorunów autorstwa znanego pisrza sci fi, J. Michaela Straczynskiego święciła akurat olbrzymie triumfy na rynku wydawniczym. I rzeczywiście – po premierze trzeciego filmu „pierwszej fazy”, obrazu „Iron Man II” z 2010 r., (gdzie „faza” w nomenklaturze Marvela to miara określająca cykl superbohaterskich filmów mających premierę pomiędzy dwoma kolejnymi częściami „The Avengers”), w którym w scenie dodatkowej po napisach końcowych można było dostrzec agentów S.H.I.E.L.D. głowiących się nad tajemniczym znaleziskiem kosmicznego pochodzenia, to jest leżącym we wnętrzu olbrzymiego krateru młotem, nikt już nie miał wątpliwości, że boski spadkobierca tronu Asgardu lada moment podbije kolejny świat – królestwo wielkiego ekranu.
      „Thor” trafił do kin w 2011 roku. W wyprodukowanym za 150 mln dolarów obrazie (każdy zainwestowany przez Marvela dolar ostatecznie zwrócił się trzykrotnie) aż roiło się od gwiazd światowego formatu. Na ekranie pojawili się między innymi laureaci Oscara – Natalie Portman (w roli Jane Foster) oraz sam sir. Anthony Hopkins, który zgodził się wcielić w postać boga nad bogami, pana wojny i wojowników, Odyna. Niewielki epizod na ekranie zaliczyła również Rene Russo, portretując matkę Thora, królową Frigę. Role głównych bohaterów, boga piorunów i jego filmowego antagonisty, boga intryg – Lokiego powierzono dla odmiany młodym, niewyeksploatowanym przez Hollywood obywatelom Korony Brytyjskiej – Australijczykowi Chrisowi Hemsworthowi i kojarzonemu raczej z produkcjami telewizyjnymi Anglikowi – Tomowi Hiddlestonowi. Decyzje personalne specjalistów od castingu okazały się strzałem w dziesiątkę. Hiddleston, dzięki swojej błyskotliwej, emocjonalnej grze z miejsca stał się ulubionym i jednocześnie trudnym do zaszufladkowania filmowym łotrem, Hemsworth – choć może nie tak zdolny jak Hiddleston – nie dość, że został błyskawicznie zaakceptowany przez fanów marvelowskiej wersji boga piorunów, to jeszcze dzięki swojej olimpijskiej (czy raczej asgardzkiej…) fizys i filmowej charakteryzacji – przez którą niejednokrotnie mylono go z Bradem Pittem – zyskał wyjątkowy poklask żeńskiej części publiczności. Scenariusz filmu – oparty między innymi na pomysłach J. Michaela Straczynskiego, który wraz ze Stanem Lee zaliczył nawet malutki epizod na ekranie – przedstawiał intrygę Lokiego, skutkiem której było wygnanie pozbawionego mocy i magicznego młota Thora na Ziemię. Film z powodzeniem wprowadził do uniwersum Marvela barwnych bogów nordyckich (jednego z nich – wszystkowidzącego i wszystkosłyszącego Heimdala, portretując nawet niezgodnie z mitologicznym kanonem jako … czarnoskórego) oraz kolejnego Mściciela – łucznika Hawkeye’a.
      Bóg piorunów po sukcesie swojego filmowego debiutu nie dał widzom długo czekać na swoje kolejne występy – na ekrany kin powrócił już rok później, razem z Hawkeyem, Iron Manem, Hulkiem, Kapitanem Ameryką i Czarną Wdową, w wyczekiwanym przez fanów finale pierwszej fazy marvelowskiej ofensywy filmowej – obrazie „The Avengers”. Mając świadomość statusu, jaki wśród publiki zyskał jego psotny brat nie omieszkał zabrać ze sobą również Lokiego, którego niecne działania – ku uciesze milionów fanów na całym świecie – stały się osią fabuły filmu oraz przyczynkiem do zjednoczenia początkowo nieufnych wobec siebie, superbohaterskich indywidualności. I chociaż Loki ostatecznie został pokonany wspólnymi siłami bohaterów i odeskortowany przez Thora przed asgardzki sąd, a w finale obrazu wyszło na jaw, że za jego intrygą stały działania kogoś o wiele potężniejszego – Tytana Thanosa (który w wydawanych aktualnie za oceanem komiksach Marvela bezlitośnie pustoszy właśnie Wszechświat) nie zmienia to faktu, że swoim wrodzonym podstępem – a przede wszystkim błyskotliwą grą Hiddlestona – po raz kolejny ukradł film bratu, który z racji natłoku towarzyszących superbohaterów nie miał tym razem zbyt wiele okazji do „wykazania się”. Oczywiście poza obowiązkowym i pełnym efektów specjalnych pojedynkiem „zapoznawczym” z Iron Manem i Kapitanem Ameryką oraz garścią zabawnych nieporozumień wynikających z niemożliwych do pogodzenia „różnic kulturowych” pomiędzy Ziemią a Asgardem.
      Dziś Thor, po zaledwie kilkunastomiesięcznej przerwie od hollywoodzkiego splendoru, znów szaleje na ekranach kin w kontynuacji swoich solowych przygód – obrazie „Thor: Mroczny Świat”. I znów schemat jest podobny jak poprzednio – znów to, czego Hemsworth nie dogra, to „dowygląda”, a jego drobne, aktorskie braki z powodzeniem swoją grą przyćmiewa, doskonały jak zawsze, Hiddleston. I chociaż filmowego Lokiego jest tu zdecydowanie mniej niż w „jedynce” i „Mścicielach” – w końcu nie jest tu już głównym złoczyńcą, a jedynie postacią drugiego planu – to i tak swą charyzmą, a chwilami również szyderczym humorem bije wszystkich pozostałych bohaterów na głowę (zwłaszcza w scenie, w której przyjmując postać Kapitana Ameryki wychwala skrywane pod rajtuzami… superbohaterskie „przymioty”). Zresztą, jeśli chodzi o humor, cały film idzie ścieżką wytyczoną przez tegoroczną, trzecią odsłonę przygód Iron Mana. Film chwilami jest tak ujmująco śmieszny, że na sali kinowej zamiast ciosów boskiego młota i gromów z jasnego nieba częściej słychać nieposkromiony, beztroski rechot zgromadzonych widzów.
Zapowiadało się jednak, że przedsięwzięcie zakończy się klapą. Przez ostatnie sześć miesięcy trwały jeszcze intensywne „dokrętki” wynikające z rzekomego niezadowolenia włodarzy Marvela z pracy reżysera, Alana Taylora. Produkt finalny, skorygowany między innymi dzięki interwencji na planie Jossa Whedona – reżysera „Mścicieli”, bije na głowę swego poprzednika z 2011 roku – tak pod względem fabulanym, jak i finansowym (w chwili obecnej, czyli po dwóch tygodniach obecności w kinach, zarobił już więcej niż „jedynka” przez trzy miesiące wyświetlania). A co najważniejsze, to jeszcze nie koniec przygód Asgardczyków – w końcu Thor powróci już za dwa lata w kolejnej części „Mścicieli”. Ponaddto reperkusje jego filmowej walki z Malekithem możemy zobaczyć już teraz, w ósmym odcinku nadawanej w USA serii „Agenci S.H.I.E.L.D.”, a jest i szansa również na przyszłe występy Lokiego. Zgodnie z przeciekami z tegorocznego konwentu komiksowego w San Diego, podczas którego odziany w asgardzką szatę Hiddleston nagrodzony został histeryczną wręcz owacją publiki, prowadzone były bowiem podobno rozmowy na temat gościnnego udziału „bożka intryg” w jednym z kolejnych odcinków „Agentów S.H.I.E.L.D”. Pozostaje więc tylko trzymać kciuki i liczyć na dalszą, filmową ekspansję nordyckich Bogów – tak na dużym, jak i na małym ekranie.

DiVi_2013-10_Thor copy

Michał Czarnocki

Top
font