W krainie płaszczaków

    Darmowe laptopy dla pierwszaków! Kiełbasiany hit wyborczy – nie pierwszy i nie ostatni. Projekt ustawy Ministerstwa Edukacji, który ma ruszyć z posad bryłę świata. Dzięki niemu edukacja ma być nowocześniejsza, a szanse dla biednych i bogatych wyrównane. Tylko czy na pewno? Do czego mają służyć dzieciom te laptopy? Co też nauczyciele poczną z nową pomocą naukową? Czy naprawdę te setki milionów euro będą w ten sposób najlepiej spożytkowane? Przez tych, którzy na tym zarobią – zapewne.

    Informatyka w szkołach podstawowych jest obecna od kilku przynajmniej lat, ale myślę, że niewiele wynika z nauki malowania w Paincie czy pisania w Wordzie. To tylko nauka obsługi urządzenia. A tego dzieciaki uczą się znacznie szybciej i sprawniej grając w gry komputerowe, serfując w Internecie czy eksplorując własne telefony komórkowe. Czy to rzeczywiście dobry pomysł, aby zastąpić w ten sposób zeszyty i książki? Już i tak od dawna pisanie ograniczono w dużym stopniu do wypełniania rubryczek w zeszytach ćwiczeń.
    Rewolucyjny pomysł znowu odwróci uwagę od kwestii programów szkolnych, wad obecnego systemu kształcenia czy zbyt ciężkich szkolnych tornistrów. Laptopy to będzie taka kolejna iluzoryczna droga na skróty, jakich wiele w naszym życiu i edukacji. Bo jak inaczej traktować prace domowe, zadawane już w pierwszych klasach szkoły podstawowej, w stylu: znajdźcie w Internecie albo – wydrukujcie na komputerze. Od małego wpaja się bezkrytyczną wiarę w Wikipedię. A gdzie konieczność poszukania czegoś w książkach, poszperania, wynotowania i napisania tekstu własną kończyną. Od lat programy szkolne są ograniczane i zamiast wykorzystywać plastyczność młodych umysłów w kierunku bardziej kreatywnego, nieobarczonego schematami poznawania świata, największą uwagę przykłada się do nauki wklepywania haseł w Google. A jest tyle ciekawych rzeczy do odkrycia, tylko do tego odkrywania trzeba przyzwyczajać od najmłodszych lat. Zawsze w takich momentach przychodzi mi na myśl niechęć naszych programów do wyzwolenia młodych umysłów z ograniczeń euklidesowej geometrii. Od wielu lat fizyka dysponuje teoriami o wielowymiarowej (a nie trójwymiarowej) przestrzeni, której istnienie jest oczywiście bardzo trudne do wyobrażenia, ale czy łatwo można sobie wyobrazić prostą, punkt czy nieskończoność? Wydaje się, że tak, bo do tego się przyzwyczailiśmy i przyzwyczajamy od najmłodszych lat kolejne pokolenia. Tylko że dziecko to czysta kartka, materia do ulepienia – podatna na kształtowanie, bez obciążeń i z fantazją bez ograniczeń. To jest niesamowity potencjał do wykorzystania. Kto chciałby zakosztować takiego niekonwencjonalnego spojrzenia na świat, może obejrzeć film „Cube”, kto chciałby bardziej dokładnie i wiarygodnie poznać podstawy i teorię, znajdzie wiele popularnonaukowych książek, z tą jedną szczególną pozycją, którą jest powieść „Flatlandia” Edwina Abbotta z końca XIX wieku. Choć jest to książka o matematyce (z której uczyniliśmy demona, patrząc choćby na losy maturalnych egzaminów), znajomość królowej nauk nie jest specjalnie potrzebna. Opowieść uświadamia, jak trójwymiarowe postrzeganie świata zawęża nasz punkt widzenia i wyobraźni, uczy pokory i dystansu do naszego – ludzkiego postrzegania otaczającej nas rzeczywistości. Płaszczaki to stworzenia żyjące w dwuwymiarowej rzeczywistości, którym w „głowie” się nie mieści, że jest coś więcej – trzeci wymiar.
    Prezentując bałwochwalcze podejście do informatycznych technologii obecnych czasów i wpajając je od najmłodszych lat pod szczytnymi hasłami, że współczesny Homo sapiens musi umieć posługiwać się tym i owym, stajemy się w coraz większym stopniu komputerowymi końcówkami – w szkole podpiętymi do laptopa, na ulicy do bankomatu i komórki, w domu do telewizora z Internetem. I w końcu zapomnimy, że istnieją jeszcze inne wymiary rzeczywistości…

Janek Konieczny

Tags

Related posts

Top
font