Zdjęcia na stos!

    Dzięki aparatom cyfrowym można sobie pozwolić na ciekawą zabawę. Otóż fotografowanie „na zombie” – czyli z wykorzystaniem podglądu na monitorze z tyłu aparatu, gdy trzymamy go w niemal wyprostowanych rękach stwarza bardzo dogodną sytuację do obserwowania, co i jak fotografują inni. Jest to szczególnie łatwe (a wręcz trudne do uniknięcia) w bardziej „zatłoczonych sytuacjach”, jak komunie, śluby czy grupowe zwiedzanie turystycznych atrakcji. Podglądanie to niecny występek?

    No w końcu skoro ktoś tak fotografuje, to znaczy, że nie ma nic do ukrycia. Tak więc z jednej strony fotografia cyfrowa pozwala na większą dyskrecję, bo nie musimy już oddawać filmu do wywołania w miejscu publicznym – możemy zdjęcia wydrukować sobie w domu lub zachować tylko na dysku, ale z drugiej strony właśnie sam proces fotografowania pozbawia intymności. Przyglądanie się fotografowaniu przez innych umożliwia jednak ciekawe obserwacje. Patrząc na sposób kadrowania często dochodzę do wniosku, że autorom właściwie nie zależy na dobrym ujęciu, ale po prostu na wykonaniu zdjęcia. Pstryk, pstryk – lecą kolejne ujęcia pleców, przypadkowych przechodniów, dziecka, które ledwie widać w odległej, kościelnej ławce. Liczy się sztuka. Pewnie potem przy oglądaniu pamięć i wyobraźnia podpowie brakujące szczegóły i zatuszuje niedostatki ujęcia, a zdjęcia i tak zalegną na stosie kolejnych płyt CD odłożonych na półkę lub w przepastnych otchłaniach twardego dysku. To właśnie świadomość wzrastania tychże stosów bywa dla mnie przytłaczająca. Ilość wykonywanych zdjęć jest globalnie
niewyobrażalna i smutnie bezwartościowa. Tak jak w przypadku pieniędzy – następuje swego rodzaju dewaluacja fotografii i spada wymienialność na emocje.
   Nie dość, że obfotografujemy wszystko ze wszystkich stron, to jeszcze kombinując z różnymi formatami – JPGami i RAW-ami, proporcjami – 3:2, 4:3, panoramicznymi, z którymi nie wiadomo co później począć, poprawianiem obrazu, nie jesteśmy w stanie stworzyć spójnej, treściwej i ciekawej relacji w jakiejś wygodnej formie.
     Ciekawe, jak za kilkadziesiąt lat będzie wyglądało wspólne wspominanie nad rodzinnym albumem. Teraz, wyciągając stary album z fotografiami, skupiamy się na pojedynczych obrazach, rzadkich chwilach zatrzymanych przez fotografa, a niewielka liczba zachowanych zdjęć czyni je bezcennymi. Czy kiedyś będziemy tak pieczołowicie obchodzić się z krążkiem CD? A może technologiczna, nieprzewidziana ułomność spowoduje, że stracimy większość zbiorów? A byłoby cudownie – podszeptuje mi diabeł – tak zacząć od początku… A tak, jesteśmy znowu skazani na gotowe rozwiązania podsuwane przez producentów sprzętu lub oprogramowania. Aparaty wyposaża się w funkcje tworzenia pokazów slajdów z podkładem muzycznym, na komputerach preinstalowane są systemy katalogowania zdjęć z funkcją slideshow, która próbuje zwykle tworzyć iluzje zdjęciowej, udźwiękowionej opowiastki z animowanymi efektami. No tak, jest to jakieś rozwiązanie, ale znowu odciążające człowieka od myślenia, od wysiłku potrzebnego do poświęcenia należytej uwagi sfotografowanym wspomnieniom.
  Piszę o tym, bo sam doświadczam samokrytycznego katowania się myślami o nieuporządkowanych, szybko narastających archiwach fotograficznych. A wszystkiemu „winna” cyfrowa technologia. Cywilizacyjny i technologiczny postęp ściąga na nas plagę nadprodukcji – w tym wypadku zdjęć. Pozostaje tylko żywić nadzieję, że ilość przejdzie w jakość…

Janek Konieczny

Tags

Related posts

Top
font