Przez wiele lat obywałem się bez telewizora i było mi bardzo dobrze. Powszechnie wiadomo, jaki to złodziej czasu. Ponadto, w ostatnich latach siła oddziaływania tego medium urosła tak niewyobrażalnie, że to, co pokazują w „okienku” (właściwie to obecnie należy powiedzieć w „oknie”), staje się prawdą objawioną. Aż trudno nie przywołać tu przestrogi, głoszonej już dawno temu przez Bohdana Smolenia: „Nie oglądaj telewizji, bo będziesz miała w głowie glizdy”. Oj tak, tak… Poza tym, przeprowadzone kiedyś badania wykazały, że jeśli chodzi o odbieraną przez nas wiarygodność przekazu, na pierwszym miejscu jest radio. Tam obraz nie odwraca naszej uwagi od treści i łatwiej się zorientować, kiedy serwuje się słuchaczowi duby smalone.
No ale stało się. Kupiłem jakiś czas temu nowoczesne cacko, które teraz często staje się źródłem irytacji. Nie chodzi mi nawet w tym momencie o ilość reklam – to temat na osobny felieton. Ostatecznie można zrozumieć, że są one źródłem dochodu stacji i zaakceptować fakt konieczności wciskania pomiędzy bloki reklamowe fragmentów filmów czy innych programów. Psują one co prawda spójność i dramaturgię akcji spotów oraz płynność wyrafinowanego przekazu ich twórców, ale trudno. Kasa rządzi.
Czasem jednak zdarza się trafić na większy kawałek interesującego programu, albo nawet na nieprzerywany reklamami film i wtedy do akcji wkraczają różne zajawki, paski, okienka, wyskakujące co chwila z boku, z góry, z dołu ekranu, które muszą mnie poinformować o tym, co za chwilę obejrzę albo co takiego interesującego stało się właśnie na świecie. No po prostu nie wiem, skąd się to bierze, że realizatorzy zakładają, że jest mi to potrzebne. Jak zasiadam do oglądania filmu, to właśnie ten film chcę obejrzeć, docenić kunszt reżysera, aktorów, porozkoszować się wciągającą historią. Jak będę chciał obejrzeć wiadomości, to mam od tego osobne kanały. Morduje się w ten sposób przyjemność oglądania i wizualny efekt dzieła.
Dopiero co zakończył się niezwykle pasjonujący okres wyborczy, którego propaganda, myślę, że przebijała swoją nachalnością nawet dawną propagandę sukcesu. Szczytem było dla mnie, kiedy to podczas nadawania filmów dla dzieci, cały czas w rogu ekranu usilnie przypominano najmłodszym, że dziś o 20 jest wieczór wyborczy. Komfort, a raczej dyskomfort oglądania telewizji przybiera na sile, która może sprawi, że zacznie ona zżerać swój własny ogon.
Myślę sobie, że dzięki temu, iż współczesne telewizory mają tak ogromne rozmiary, można by w ogóle zmienić koncepcję serwowania programów – po prostu podzielić ekran na kilka, kilkanaście okienek, no i w jednym może niech leci sobie jakiś film, a w pozostałych można by nam serwować wszystko, czego dusza realizatorów i redaktorów zapragnie. Ha, ograniczeniem oczywiście jest dźwięk, ale nie od dziś wiadomo, że najważniejszy jest obraz. Możliwości techniczne, z których chętnie się korzysta, pomysły zapoczątkowane przez jednych, a powielane i rozbudowywane przez innych realizatorów powodują bezmyślne deprecjonowanie czyjeś twórczości i telewizji jako całości. A pretendowała ona kiedyś do miana jedenastej muzy… Ze sztuki pozostały sztuczki.
Janek Konieczny