Panasonic TZ100 z klasą

Panasonic TZ100

TEST

Wakacyjne wyjazdy to okres skutkujący zdecydowanie największą liczbą wykonywanych zdjęć. I często pod kątem takiego właśnie fotografowania kompletuje się sprzęt fotograficzny. Ba, ale jaki to sprzęt? Jedni w takich sytuacjach wybierają „poważną” lustrzankę i pełen plecak obiektywów. Czasami też – o zgrozo! – statyw. Inni, dla ograniczenia dźwiganego ciężaru oraz większej dyskrecji, chętnie zjeżdżają do poziomu bezlusterkowca APSC albo μ4/3 i kilku szkiełek. A jeszcze inni preferują zestaw jednego aparatu i jednego obiektywu. O, tu rozwiązania są bardzo różne. Takim zestawem bywa przecież zarówno pełnoklatkowa lustrzanka z obiektywem 35 mm f/1,4, jak i kieszonkowy kompakcik, czasem z malutką matrycą. Tak czy inaczej, ja również zapisuję się do tej grupy pracujących jednym aparatem, choć przyznaję ze skruchą, że niekiedy korzystam z aż dwóch obiektywów. Ale jednak najchętniej patrzę na kompakty z dużymi przetwornikami obrazu, wyposażonymi w zoomy o wysokiej krotności. To dość deficytowy towar – do policzenia obecnych na rynku modeli z powodzeniem wystarczy palców obu rąk. A już białymi krukami są wśród nich aparaty, które można nazwać kieszonkowymi. Właściwie, to nie krukami, a krukiem. Bo taki jest tylko jeden: Panasonic TZ100.

 

Gdy aparat jest wyłączony z korpusu wystaje tylko obrotowy pierścień na obudowie obiektywu. Na zdjęciu widać aparat przy zoomie ustawionym na 25 mm. Wydłużanie ogniskowej powoduje dalsze, ale już nie tak znaczne wysuwanie się go z korpusu.

 

To stosunkowo nowa konstrukcja, ogłoszona na początku roku. Nowa nie tylko jest konstrukcja, ale i sama koncepcja aparatu. Wcześniej Panasonic miał w ofercie jeden aparat z jednocalową matrycą: duży (wręcz przewymiarowany) i uniwersalny FZ1000. Jako drugi postanowił stworzyć coś na przeciwnym krańcu gamy kompaktów. Jednak owe przeciwieństwa dotyczą niemal wyłącznie gabarytów i parametrów obiektywu, bo przetwornik oraz gama funkcji prezentują się bardzo podobnie.
I w tym tkwi mój problem z Lumixem TZ100. W maleńki aparacik wciśnięto bowiem potężne możliwości i mnóstwo trybów, a to wszystko wymaga rozbudowanego sterowania. Tylko jak je zorganizować? OK, jest ekran dotykowy, jest programowalny pierścień przy obiektywie, jest z dziesięć definiowalnych przycisków (połowa na dotykowym ekranie), jest TouchPad AF, jest podręczne menu z możliwością samodzielnego skomponowania go… Ale to wszystko jakoś tu nie pasuje. Takie to ściśnięte i wymagające obsługi samymi koniuszkami palców. Dziwię się tym swoim odczuciom, gdyż z równie maleńkim Lumixem GM5 współpracowało mi się wspaniale.

 

Panasonic TZ100 TEST

Gdy aparat jest wyłączony z korpusu wystaje tylko obrotowy pierścień na obudowie obiektywu. Na zdjęciu widać aparat przy zoomie ustawionym na 25 mm. Wydłużanie ogniskowej powoduje dalsze, ale już nie tak znaczne wysuwanie się go z korpusu.

 

I jest jeszcze jeden drobiazg, który mi nie podpasował. Dosłownie drobiazg, wręcz maleństwo: wizjer elektroniczny. Umieszczono go tam gdzie trzeba, czyli w lewym górnym rogu tylnej ścianki (wiem, lewooczni będą marudzili), jednak powiększenie ma skromniutkie i wyświetla obraz sekwencyjnie (po kolei, oddzielnie trzy barwy). Mimo to, świat przezeń widziany prezentuje się lepiej niż w bardzo podobnym maleństwie z Panasonica GM5, ale… jakoś niechętnie z tego wizjera korzystałem. Zawsze to właśnie wizjer, a nie ekran są moim podstawowym narzędziem do kadrowania, jednak w tym wypadku był nim ekran. Ekran duży (3-calowy), świetnie prezentujący obraz i chyba właśnie to jest przyczyną takiego podejścia. Do wizjera zaglądałem prawie wyłącznie podczas fotografowania w ostrym świetle oraz gdy bardzo chciałem odciąć się od otoczenia i skupić na fotografowanym obiekcie. Żeby jednak nikt nie miał wątpliwości: współpraca z TZ100 i cała jego obsługa jest jak najbardziej do opanowania, nawet gdy korzysta się z dużej liczby funkcji, do których potrzebujemy szybkiego dostępu. I obiektywnie rzecz biorąc, nie bardzo mam podstawy do marudzenia.

 

Malutką lampkę można odchylić palcami do góry by błyskała w sufit.

Malutką lampkę można odchylić palcami do góry by błyskała w sufit.

 

No dobra, a co ten TZ100 potrafi? Ba, łatwiej byłoby napisać czego nie potrafi. Z funkcji i trybów działania ma on na pokładzie wszystko to, co tylko Panasonic wymyślił. Nie będę pisał o rzeczach oczywistych, a jedynie o tych najciekawszych. Filmowanie oczywiście w 4K – to przecież Panasonic. Ja jednak podczas testu chętniej korzystałem z FHD, gdyż podobnie jak w FZ1000, TZ100 przy 4K korzysta wyłącznie z centralnej części matrycy obejmującej ok. 8 mln fotokomórek. Wówczas oczywiście z szerokiego kąta nici; pozostaje z niego tyle, ile widzi obiektyw 37 mm. Rejestrację filmów 4K obudowano kilkoma ciekawymi trybami fotografowania wykorzystującymi fakt, że aparat umie wykonać w sekundzie 30 ujęć 8 MPx. Mamy więc 4K Photo, czyli wybieranie najlepszej klatki z serii czy raczej krótkiego filmiku. Jest też 4K Live Cropping: aparat tworzy 20 – albo 40-sekundowy film FHD będący panoramicznym przejściem albo najazdem / odjazdem w ramach filmu 4K nagrywanego nieruchomym aparatem. No i prawie Lytro, czyli funkcja Post Focus: ponad sekundowy filmik 4K, w którym do poszczególnych klatek ostrość ustawiana jest kolejnymi z 49 pól ostrości. Każda klatka zapisywana jest jako oddzielne ujęcie, a my możemy je na różny sposób przeglądać (np. powiększając lub dodając Focus Peaking) i wybierać do docelowego zapisania.

 

05_P1000039_zRAW

 

Drugą kwestią wyróżniającą Panasonica TZ100 wśród podobnych konstrukcji konkurencji jest autofokus. Jak wiecie z moich wcześniejszych testów aparatów Panasonica, jestem fanem jego systemu ogniskowania DFD (Depth From Defocus) opartego wyłącznie na detekcji kontrastu, a mimo to szczycącego się wysoką sprawnością także w trybie ciągłym. TZ100 nie jest wyjątkiem, jego ostrzenie sprawuje się bardzo dobrze, choć nie tak wspaniale jak w Lumiksie FZ1000. Nieco więcej czasu zajmuje mu „przyklejenie się” do poruszającego się szybko obiektu i z rzadka zdarza mu się zgubić go na jedną klatkę serii. Na prezentowanym obok filmie, jest to trzecia klatka. Ciekawe jednak, że podczas testu nie zdarzyło się, by w takich sytuacjach ostrość została z tyłu, a zawsze wyprzedzała obiekt. Można by powiedzieć, że ten autofokus jest za szybki. Ważnym wsparciem jest TouchPad AF, czyli dotykowe wybieranie położenia pola AF na ekranie, podczas obserwacji kadru w wizjerze.

 

film

 

Wspomniałem o seriach zdjęć, więc pociągnę temat. 10 klatek/s przy AFS i 6 klatek/s przy AFC, to bardzo dobry wynik. Z TZ100 możemy wydobyć jeszcze więcej, bo aż 50 klatek/s, lecz tu z ograniczeniami: tylko AFS, tylko JPEG-i i tylko 5 MPx. Maksymalna długość serii to 60 zdjęć, czyli ponad sekunda ciągłej serii. Jeśli potrzebujemy RAW-ów, to jednym ciągiem możemy ich naświetlić 15. Z kolei najcięższych JPEG-ów aż czterokrotnie więcej. W obu wypadkach opróżnienie bufora trwa ok. 8 s, ale w tym czasie możemy dalej fotografować i zmieniać ustawienia aparatu. Podany czas uzyskałem na karcie Toshiby UHS-II z deklarowaną maksymalną prędkością zapisu 240 MB/s. Z ciekawości sprawdziłem, o ile gorszy czas uzyskam na SanDisku „90 MB/s”. Tia, gorszy! Przy RAW-ach praktycznie nic się nie zmieniło, ale JPEG-i znikały z bufora w 6 s. To kolejny przykład świadczący o tym, że jeśli aparat nie obsługuje „podwójnego” złącza, to karta UHS-II może okazać się wolniejsza niż „zwykła”.

 

Funkcja  – jak ją nazywam – inteligentnego kontrastu,  po ustawieniu niskiej intensywności działania zajmuje się zarówno światłami, jak i cieniami, a przy wyższych wzmacnia działania w cieniach.

Funkcja – jak ją nazywam – inteligentnego kontrastu, po ustawieniu niskiej intensywności działania zajmuje się zarówno światłami, jak i cieniami, a przy wyższych wzmacnia działania w cieniach.

 

Jeszcze raz „inteligentny kontrast”, który przy tym motywie mocno rozjaśnił cienie, nie zapominając jednak o światłach. Chwała Panasonicowi,  bo nie każdy tego typu system redukcji kontrastu działa tak rozsądnie.

Jeszcze raz „inteligentny kontrast”, który przy tym motywie mocno rozjaśnił cienie, nie zapominając jednak o światłach. Chwała Panasonicowi, bo nie każdy tego typu system redukcji kontrastu działa tak rozsądnie.

 

Przeglądając gamę możliwości aparatu, można zauważyć, że choć ma on wbudowane Wi-Fi, to brakuje NFC. Szkoda też, że nie ma GPS-u. Za to nie brakuje obróbki RAW-ów. Z funkcji przydatnych podczas fotografowania, znajdziemy sporo trybów barw, efektów cyfrowych i innych tego typu dodatków potrafiących urozmaicić zdjęcia. Mi jednak bardziej zaimponowały aż 4 schowki dla ustawień balansu bieli według wzorca. Cztery! W takim kompakciku! Z bardziej wyrafinowanych wspomagaczy znalazłem „inteligentne” funkcje redukcji kontrastu, podwyższania szczegółowości zdjęć oraz bezśladowego przedłużania zooma optycznego 2-krotnym cyfrowym. A wspomożeniem centralnej migawki „kończącej się” na 1/2000 s jest aktywowana na życzenie migawka elektroniczna potrafiąca odmierzyć nawet 1/16 000 s. Podczas testu nie przydawała mi się ona zbyt często, bo obiektyw Lumixa do jasnych nie należy. Niemniej potrzebna jest ona bez dwóch zdań, gdyż przy silnym słońcu nie dałoby rady pracować otwartą przysłoną. Bo – uzupełnię – szarego filtra brak. Zresztą i przysłoną nie możemy w zbyt szerokim zakresie regulować ilości wpadającego światła, gdyż jej zakres kończy się na f/8. Podobnie rzecz się miała w FZ1000. Jasne, rozumiem: obawa przed dyfrakcją na przysłonie. Ale pozostali twórcy jednocalowej konkurencji nie obawiali się dostarczyć użytkownikom mniejszych otworów: f/11 w rodzinach Sony RX10/100 i f/16 w optyce do Nikonów 1. Druga rzecz to głębia ostrości. Powszechnie uważa się, że przy tej wielkości matrycach jest ona potężna. Jednak wystarczy tej dużej głębi naprawdę wymagać, a okazuje się, że f/8 wcale jej nie zapewnia.

 

Zakres kątów widzenia zooma Lumixa TZ100.  Od lewej ogniskowa 25 mm, 250 mm,  250 mm z dwukrotnym „inteligentnym” zoomem niepogarszającym szczegółowości obrazu. Niestety,  to tylko obietnica...

Zakres kątów widzenia zooma Lumixa TZ100. Od lewej ogniskowa 25 mm, 250 mm, 250 mm z dwukrotnym „inteligentnym” zoomem niepogarszającym szczegółowości obrazu. Niestety, to tylko obietnica…

 

100-procentowe wycinki z dwóch prawych klatek publikowanych wcześniej.  Widać,  że dodatkowy, cyfrowy zoom mimo wszystko nie gwarantuje wysokiej ostrości obrazu.

100-procentowe wycinki z dwóch prawych klatek publikowanych wcześniej. Widać, że dodatkowy, cyfrowy zoom mimo wszystko nie gwarantuje wysokiej ostrości obrazu.

 

Napisałem, że obiektyw Lumixa TZ100 nie jest zbyt jasny. To jednak wcale nie dziwi, a aparatu nie sposób za to ganić. Skoro bowiem chcemy mieć 10-krotny zoom w kieszonkowym aparacie ze sporą (jak na kompakt) matrycą, to trzeba zapłacić światłem optyki. Ono zmienia się od f/2,8 przy (odpowiedniku małoobrazkowych) 25 mm do f/5,9 przy 250 mm. Zmienia się dość szybko: f/4 zaczyna obowiązywać już w okolicach 50 mm, a f/5,6 widzimy przy ok. 120 mm. Szukając wad tworzonego przez obiektyw obrazu, z trudnością dostrzeżemy winietowanie. Słabiutkie pojawia się wyłącznie w samym dole zakresu ogniskowych i znika po przymknięciu przysłony mniejszym niż o działkę. O dystorsję też nie musimy się martwić. Trochę więcej uwagi powinniśmy poświecić zdjęciom pod światło, gdyż przy nich obiektyw potrafi czasem pojechać w dół z kontrastem lub wyprodukować pojedynczy blik. Aberracja chromatyczna? Też bez strachu, choć z pewnością, podobnie jak dystorsja i winietowanie, ona też usuwana jest cyfrowo przez aparat. Czyli co, jest pięknie? No, nie do końca. Problemem okazuje się ostrość obrazu. Jej obniżenie nie zawsze zauważamy, są ogniskowe i miejsca kadru, do których nie możemy się przyczepić, ale są też takie ich kombinacje, które rażą. Na dwie z nich zwrócę uwagę: brzegi klatki przy najszerszym kącie oraz cały obraz przy najdłuższych ogniskowych. W pierwszym przypadku sprawy mają się marnie szczególnie przy otwartej przysłonie, a jej przymykania nieostrość brzegów niezbyt się boi. Przymknięcie o działkę prawie nie robi na niej wrażenia, a więcej ustępuje dopiero przy f/5,6. Mocniej przymykać nie warto, bo już widać ślady działania dyfrakcji. Zresztą i środek klatki nie osiąga optimum ostrości przy f/2,8, a dopiero po lekkim przymknięciu – optymalne to ok. 2/3-1 działki. Drugiego niedostatku szczegółowości, czyli tego przy 200-250 mm, nie załatwimy przymykaniem przysłony, bo tam mamy otwór f/5,9. Wygląd zdjęcia trochę możemy poprawić delikatnym, wykonanym z czuciem, wyostrzeniem. Ale tu ostrożnie, bo już lekkie przesadzenie z dawką Unsharp Maska zabije plastykę obrazu. Sprawy mają się pod tym względem nie tak źle, jak na przykład w Canonie G3X, ale tendencja jest podobna.

 

Kadr do prezentacji szczegółowości obrazu przy ogniskowej 25 mm i trzech przymknięciach przysłony.

07_Untitled-2

 

21_P1010250

Ogniskowa ok. 40 mm, otwarta przysłona f/4,5.

22_Untitled-1

 

Kadr do prezentacji szczegółowości obrazu przy ogniskowej  25 mm i trzech przymknięciach przysłony.

Ogniskowa ok. 80 mm, otwarta przysłona f/4,8.

17_Untitled-1

 

23_P1010255

Ogniskowa ok. 150 mm, otwarta przysłona f/5,8.

 

24_Untitled-1

 

25_P1010394

Ogniskowa 250 mm, otwarta przysłona f/5,9.

26_Untitled-1

 

Na koniec oceny obiektywu zostawiłem rodzynek: stabilizację obrazu. Nie pamiętam żeby kiedykolwiek, w jakimkolwiek obiektywie bądź aparacie działała ona tak wspaniale! 5-działkowa skuteczność – to mówi samo za siebie. Tłumacząc na polski: przy fotografowaniu ogniskową 250 mm, dla 1/8 s (32-krotnie za długa ekspozycja) uzyskiwałem 90% nieporuszonych zdjęć. Bomba! Inna sprawa, że tej stabilizacji Panasonic TZ100 bardzo potrzebuje. To niewielki aparat, więc jego podatność na poruszenia jest spora. Najlepiej świadczą o tym marne wyniki tego samego testu, uzyskane przy wyłączonej stabilizacji. Przedłużenie naświetlania zaledwie o działkę poza „zasadę odwrotności ogniskowej” skutkuje spadkiem udziału nieporuszonych zdjęć do zaledwie 60%. Dalsze dwukrotne wydłużenie powoduje, że ujęć z mocnymi rozmazaniami jest aż 40%. A to już jeden z najgorszych wyników w moich testach. Co oznacza, że skuteczna stabilizacja tego Lumixa jest nie tylko jego ogromną zaletą, ale też obowiązkiem.

 

Plastyka obrazu  - ogniskowa  ok. 50 mm.

Plastyka obrazu – ogniskowa ok. 50 mm.

 

Plastyka obrazu   – ogniskowa  ok. 25mm.

Plastyka obrazu – ogniskowa ok. 25mm.

11_P1010295

Pod światło – ogniskowa 25 mm.

 

Przejdę do spraw związanych z matrycą i jej działaniem. 20 mln pikseli i lustrzankowa proporcja boków kadru 3:2 to aktualny standard w przetwornikach rozmiaru 1 cala. Natywna czułość ISO 125 plasuje się w środku zakresu z jakiego korzysta konkurencja. Jednak już nietypowo zachowuje się „sztuczna”, obniżona czułość ISO 80. Napotykanym w innych cyfrówkach skutkiem jej użycia jest wzrost szczegółowości obrazu, ale na tyle nieznaczny, że nie wart strat wynikłych z obniżenia dynamiki. W Lumiksie TZ100 jest trochę lepiej: zyski są na tyle wyraźne, że warto czasem rozważyć użycie ISO 80, bardzo uważając jednak na światła obrazu, gdzie łatwiej będzie o przepalenia.
Zachowania wysokich czułości już nie odbiegają od standardów. Wysoką szczegółowość obraz zachowuje do ISO 200 włącznie, przy ISO 400 widać zauważalny jej spadek, a jeszcze wyraźniejszy przy ISO 800. Niemniej aż do tego momentu da się korzystać z JPEG-ów, najlepiej zmniejszając odszumianie z domyślnego poziomu 0 na – 3, choć – 4 i – 2 też może być. Ale już ISO 1600 to czułość, przy której naprawdę warto korzystać z RAW-ów. ISO 3200 nie nadaje się do wykorzystania pełnej rozdzielczości matrycy, a ISO 6400 od biedy tylko przy powiększaniu zdjęcia do pełnego ekranu. Ale nawet przy takim zastosowaniu trzeba trochę popracować nad plikiem w kwestii odszumienia / wyostrzenia. ISO 12 800 nie przyda się już do niczego, z powodu zdecydowanego obniżenia nasycenia barw. To różnica w stosunku do zachowania Lumixa FZ1000, który tej przypadłości nie wykazywał. Zresztą w TZ100 można też zauważyć mniejsze niż tam różnice w szumach i szczegółowości pomiędzy poszczególnymi poziomami odszumiania. Widać, że oba aparaty, choć korzystają z tego samego przetwornika, to inaczej opracowują pochodzący z niego sygnał. Świadczy o tym także nieco inne działanie automatycznego balansu bieli w sztucznym świetle. FZ1000, zwłaszcza przy zwykłych żarówkach, był pod tym względem ideałem, natomiast TZ100 w takich sytuacjach daje więcej ciepłego zafarbu. Nadal jest to jednak efekt „miłego, domowego oświetlenia”, a nie „paskudna, żółto-brązowa dominanta”.

 

14_P1010359p

Kadr do testu szczegółowości przy poszczególnych czułościach matrycy. Wycinki z JPEG-ów odszumianych na poziomie – 3.

15_Untitled-1

 

18_P1010159p

Inteligentna rozdzielczość.

19_Untitled-1

Funkcja inteligentnej rozdzielczości w poszczególnych Lumixach bywa mniej lub bardziej skuteczna. W TZ100 działa świetnie i pozwala dobrać efekty do własnego smaku. Lewy wycinek pochodzi ze zdjęcia z funkcją wyłączoną, środkowy z funkcją w średniej intensywności, a prawy z intensywnością wysoką.

 

A, i kwestia która bardzo mnie ucieszyła: do testu otrzymałem aparat z firmwarem 1.0. Wcześniej narzekałem, że Panasonic Polska często zaopatruje dziennikarzy w testowe egzemplarze cyfrówek z niefinalnym oprogramowaniem, co mocno utrudnia interpretację efektów zdjęciowych. Teraz sytuacja wyraźnie się poprawiła, bo ostatnie nowości, które trafiają do testów są już egzemplarzami z docelowym oprogramowaniem.

 

TZ100 EISA
Po całej trzytygodniowej zabawie Lumixem TZ100 mam mieszane odczucia. Ale mieszane w dość nietypowy sposób. Często podczas testów zdarza się, że jakiś aparat mi się podoba, ale nie działa tak, jak się tego po nim spodziewałem. Tu z kolei aparat jakoś mi nie do końca „leży”, ale pracuje wyśmienicie. Obraz z matrycy trzyma poziom, trochę gorzej z obiektywem (cóż, koszty miniaturyzacji), ale są filmy 4K (plus ich otoczenie). Mamy też mnóstwo różnorodnych funkcji fotograficznych dla mniej i bardziej zaawansowanych użytkowników, świetny autofokus i genialną stabilizację obrazu. Tylko cena trochę wysoka, bo oscylująca w okolicach 3000 zł. Ale przyznać należy, że nie bardzo jest do czego tę cenę odnosić (poza zarobkami), gdyż Panasonic TZ100 nie ma obecnie żadnej konkurencji. Inne tej wielkości aparaty mają albo mniejsze sensory albo mniej wyciągnięte zoomy. Jako rodzynek na rynku Lumix wykorzystuje sytuację i się ceni. A że właśnie mamy sezon wyjazdowo-wakacyjny, więc z pewnością znajdzie wielu nabywców. Jeśli tylko potrzebujecie superzooma do kieszeni, szczerze zachęcam, przyjrzyjcie się temu kompakcikowi!

Rekomendacja OiDPODOBAŁO MI SIĘ…
+ AF-C
+ stabilizacja

NIE PODOBAŁO MI SIĘ…
 – małe elementy sterujące
 – obiektyw nie zawsze daje radę

Paweł Baldwin



Czytaj więcej w magazynie „OiD” sierpień 2016

OiD VIII 2016 500

Top
font