EULA czyli kot w worku

 

…nie wolno sprzedawać, wypożyczać, dzierżawić, dystrybuować lub w inny sposób przekazywać komukolwiek oprogramowania…

    Każdy użytkownik komputera miał chyba w czasie swych kontaktów z tym urządzeniem chwile irytacji, kiedy to ten czy inny program odmawiał posłuszeństwa lub po prostu zawodził w pewnych – trudnych do zdefiniowania okolicznościach. Problem bywa drażniący szczególnie dlatego, że uwidacznia naszą bezradność. I nie chodzi tu nawet o poziom znajomości obsługi komputera, ani o naszą indolencję z zakresu wiedzy programistycznej. Chodzi o bezradność – powiedziałbym – formalną. Mam na myśli sytuacje, gdy na ekranie pojawia się komunikat o błędzie, albo program „wysypuje się” w sposób świadczący o jego niedoskonałości. Jesteśmy przekonani, że nasz komputer działa prawidłowo, spełniania z nawiązką wymagania programu, który nowiutki, o r y g i n a l n y dopiero co kupiliśmy, a tu klops. Nie możemy wykonać operacji, na której nam zależało, albo świecimy oczami przed dzieckiem, bo gra nie chce zadziałać. Oczywiście możemy wszcząć całą procedurę kontaktowania się z działem pomocy technicznej, pogadać, pomailować – czasem pomoże, czasem nie. Tylko że kupując program czy grę, nie o taką rozrywkę nam chodziło. I tu docieramy do sedna. Otóż programy komputerowe są dobrem specyficznym, rzec można – szczególnej troski i nigdy tak do końca nie wiemy, co kupujemy, ale wiemy (albo dowiedzieć się możemy), przeczytawszy warunki licencji, iż programy komputerowe sprzedawane są w zasadzie bez gwarancji, odnoszącej się do ich pracy czy walorów użytkowych. Producent nie gwarantuje, że będą działać na komputerze użytkownika i w zgodzie z innym używanym oprogramowaniem.
     Kupując pralkę, oczekujemy, że będzie prała nasze brudy, a jak tego nie robi, zgłaszamy usterkę do serwisu lub wymieniamy towar. Natomiast w przypadku oprogramowania sytuacja wygląda zgoła inaczej. Należałoby zacząć od tego, że programów n i e k u p u j emy, a jedynie nabywamy prawo (i to dość ograniczone) do ich użytkowania, a właściwie do używania określonej kopii oprogramowania. Wszystko to jest opisane właśnie w warunkach udzielenia licencji końcowemu użytkownikowi – EULA (End User License Agreement), czyli w tym długim tekście, wyskakującym na początku instalowania aplikacji, którego na ogół nie czytamy. Zaznaczamy tylko stosowny kwadracik, iż zapoznaliśmy się z nim i instalujemy. Z pewnością niejednokrotnie spotkaliśmy się z tym, że naszą umowę z producentem „podpisaliśmy” rozpakowując już pudełko z programem. Tak więc – w przypadku programów komputerowych producenci dość konkretnie chronią swoje prawa i zabezpieczają się przed odpowiedzialnością, jednocześnie grożąc użytkownikom sporymi sankcjami za złamanie zasad. No oczywiście jednocześnie łaskawie pozwalają nam korzystać z aplikacji, ale takiej, jaka ona jest – z jej niedoróbkami lub niedoskonałościami. Jak to mówią: widziały gały, co brały. Można oczywiście trochę się zabezpieczyć. Dostępne są wersje próbne – dema, które możemy przetestować, ale nie zawsze odpowiadają one docelowemu programowi. Nie mam też pretensji do twórców za pewną ułomność ich dzieł – jestem wręcz pełen uznania dla geniuszu programistów. Lecz chciałbym mieć jednak możliwość zrezygnowania z produktu, który nie funkcjonuje tak, jak powinien, a zapłaciłem za niego sporo. Chciałbym też mieć możliwość sprzedania starego programu, z którego już nie korzystam, albo właśnie kupienia od kogoś jakiejś starszej wersji aplikacji, która mnie zadowoli. A tu nic z tych rzeczy – zgodnie z licencją oficjalny rynek wtórny tego typu dóbr nie istnieje. No prawie. Zdarza się już, że producenci pozwalają na handel „używanymi” programami w ramach uprawnień zarejestrowanych użytkowników. Są też takie zamysły Komisji Europejskiej, aby prawa konsumenckie zostały rozszerzone także na oprogramowanie, aby licencje gwarantowały konsumentom takie same podstawowe prawa, jak w wypadku innych dóbr. Gdyby tak było od dawna, może mielibyśmy na przykład dopiero trzecią wersję Windows, ale działającą bez zarzutu. A tak, wszyscy jesteśmy beta testerami za własne pieniądze.

Janek Konieczny

Tags

Related posts

Top
font