Jak tam słupki, panie?

   W ostatnim czasie można odnieść wrażenie, że naszym życiem publicznym, ale nie tylko, w największym stopniu kierują sondaże, rozmaite ankiety i badania opinii.

    Najbardziej oczywiste i widoczne jest to w sferze politycznej, bo słupki i procenty zdają się być głównym motorem napędzającym działania partii. Nie zdrowy rozsądek, mądrość, uczciwość, wiedza. Nie. Kto by sobie zawracał głowę takimi głupotami? Sondaże – to wyrocznia i wiatr w żagle. Według nich kreuje się wizerunek i kierunki działań partii. O komentarze wykresów przede wszystkim pytają dziennikarze, i wynikami sondaży bardzo często zaczynają się serwisy informacyjne. Ale oczywiście nie tylko tu podpieranie się słupkami i danymi statystycznymi stanowi motyw przewodni działań. Ileż to razy dziennie słyszymy w reklamach o rozmaitych dolegliwościach, nękających pokaźny odsetek obywateli? Gdyby zsumować te statystyczne choróbska, to chyba wszyscy powinniśmy pójść na rentę. Jednym z bardziej zabawnych marketingowych sondaży jest według mnie oglądalność – głównie widowisk sportowych. Jakże często padają wówczas informacje o wielomiliardowej widowni? Ja nawet bym nie przypuszczał, że tyle ludzi ma telewizory. No, ale widać, głód czy chłód, nędza czy brud – wszyscy ślepią w ekran, a małe ludziki z komórkami szpiegują i donoszą do centrali, że właśnie czternastoosobowa, wielopokoleniowa rodzina Eskimosów ogląda mecz Polska-Grecja. No w końcu kosmiczne ceny reklam trzeba jakoś uzasadnić…
    Może to przemawia przeze mnie zazdrość, bo jakoś nie zdarzyło mi się do tej pory zostać respondentem ankiety. Choć już dwa razy byłem blisko, gdy odebrałem telefon od ankietera. Ale niestety szybko okazywało się, że takich statystycznie zdefiniowanych typów jak ja już im wystarczy. Wreszcie jednak przyszedł ten dzień. Dziwnym zbiegiem okoliczności, kiedy zacząłem interesować się przedłużeniem ubezpieczenia samochodu, zadzwonili do mnie, żeby zbadać moją opinię publiczną, przypadkiem dotyczącą motoryzacji. A ponoć dane są strzeżone i poważne firmy nimi nie handlują… No może to przypadek.
    Więc nie. Nie z zazdrości to piszę, ale z powodu wątpliwości, jakie budzi we mnie rzetelność czy wręcz sensowność ankietowania, zwłaszcza telefonicznego. Odpowiadając na kolejne pytania w dość szybkim tempie, trudno moim zdaniem dać przemyślaną odpowiedź na temat, nad którym niekoniecznie się wcześniej zastanawialiśmy. Poza tym pan z drugiej strony słuchawki nie ułatwiał zadania, bo po pierwsze zagłuszała go nieco praca innych ankieterów w tle, a po drugie, ponieważ czytać umiał, więc czytał szybko i migiem przelatywał kolejne wersje odpowiedzi do wyboru, które trudno spamiętać. Pewnie pracował na akord…
   Z drugiej strony pytania często zawężają wybór i czasem są w stylu: czy przestał pan zdradzać żonę? Są też pytania, na które odpowiadać nie powinniśmy, bo po prostu czegoś nie wiemy, nie mieliśmy z czymś do czynienia. Ale odpowiadamy intuicyjnie, bo tak nam się wydaje.
   Osobną bajką są sondaże internetowe czy typu audio-tele, które albo z natury łatwo zmanipulować (takie przypadki wychodziły na jaw), albo z racji wąskiego kręgu odbiorców – i to już w pewnym stopniu sprofilowanego – są niezbyt reprezentatywne.
   W samych sondażach nie ma oczywiście nic złego, a nawet przeciwnie – graficznie podrasowane, kolorowe, animowane wykresy wyglądają wręcz pięknie, efektownie i profesjonalnie na ekranie. A nowoczesne formy komunikacji – telefon i Internet umożliwiły nader efektywne wykorzystanie tych narzędzi. Najgorzej, gdy używa się ich tendencyjnie i kiedy zaczynają rządzić naszym życiem, kiedy jakiś produkt (polityk czy czekolada) przybiera formę narzuconą przez dział PR lub marketingu, bo tak wyszło z rynkowych badań. A potem męczymy się z trudnołamliwą czekoladą lub ciężkostrawnym politykiem. No, ale sondaże pokazały, że tego chciała większość, a trudno być odszczepieńcem. Tylko że według statystyk co piąty z nas jest Chińczykiem…

Janek Konieczny

Tags

Related posts

Top
font