Krecia robota

      Podobno im jesteś większy, z tym większym hukiem upadasz. Nokia – (jeszcze) żywa legenda przemysłu telekomunikacyjnego, swego czasu największa, najbardziej innowacyjna i najbardziej elektryzująca marka branży mobilnej, swoiste Apple przełomu wieków, właśnie zakończyła w zasadzie pisać swoją piękną historię, upadając z hukiem tak głośnym, że powstała fala uderzeniowa przetoczyła się po całym Internecie, daleko przekraczając granice branżowych portali z świata „telekomów”, IT i gospodarki w ogóle.  Tylko pytanie, skąd całe to udawane zaskoczenie i lamenty, skoro od dawna było wiadomo, że w firmie beztrosko siedzi sobie kret – i to, o zgrozo, wcale nie pod ziemią, ale na samym świeczniku – i bez skrępowania i jakichkolwiek pozorów dyskrecji robi wszystko, aby popchnąć firmę w ręce tego, który – tytułując się przyjacielem i partnerem – na szczycie fińskiego giganta go umieścił.

DiVi Nokia FIN

    Już w 2010 roku, kiedy Nokia mianowała swoim sternikiem Stephena Elopa, pierwszego w dziejach firmy prezesa spoza Finlandii, a jeszcze przed chwilą dyrektora w Microsofcie odpowiedzialnego za produkty klasy MS Office, w mediach zaczęły pojawiać się pierwsze plotki o tym, że gigant z Redmond, celem wzmocnienia raczkującej marki Windows Phone i zyskania konkretnych argumentów w walce o rynek mobilny z Apple i Google szykuje się do zakupu fińskiego giganta. Nokia zdecydowanie zaprzeczała doniesieniom, twierdząc, że po prostu potrzebuje świeżej krwi i nowego spojrzenia, które zagwarantuje jej zdolny i doświadczony menedżer zza oceanu. Kiedy pod rządami nowego prezesa firma zrezygnowała z poczciwego Symbiana, wybierając platformę Windows Phone autorstwa byłego pracodawcy Elopa, przy okazji w sposób kompletnie niezrozumiały rezygnując z rozwijanego przez lata wraz z Intelem projektu MeeGo w chwili, kiedy z niemałym przecież sukcesem debiutował oparty na nowej platformie model Nokia N9, plotki o rychłym przejęciu przez Microsoft tylko się nasiliły. Firma jednak i tym razem odbijała piłeczkę, twierdząc, że po prostu musi się zdecydować na jedną, konkretną platformę, a – że tę najpopularniejszą, Androida, ma już na swych urządzeniach każdy producent, z przynajmniej chwilowo nie możliwym do pokonania Samsungiem na czele, więc z mobilnymi okienkami będzie łatwiej w krótkim czasie wyrosnąć na lidera segmentu. W kolejnych latach zyski ze sprzedaży telefonów marki Lumia nie osiągały zakładanego poziomu, zmuszając Nokię do konsumpcji posiadanych zasobów gotówki. Jednak firma w dalszym ciągu twierdziła, że o fuzjach i przejęciach nie ma mowy, gdyż marka Windows Phone – której Finowie stali się głównymi ambasadorami, sprzedając najwięcej urządzeń spośród wszystkich producentów współpracujących z Microsoftem – już wkrótce stanie się prawdziwą alternatywą dla rozwiązań konkurencji. Można więc było mieć jeszcze jakieś złudzenia, że firma rzeczywiście realizuje jakąś konkretną, długoterminową strategię. Ba, nawet kiedy niedawno ostatecznie gruchnęła oczekiwana przez wszystkich wiadomość o sprzedaży Microsoftowi flagowego biznesu Nokii za 7 miliardów euro (w tym 5 za dział mobilny, zespół 30 tysięcy pracowników i samego Elopa, i 2 – za szczególnie cenne w walce z konkurencją portfolio patentowe), zaczęły pojawiać się liczne głosy uznania, że to Nokia jest zwycięską stroną transakcji, że walczyła dzielnie przez lata, próbując wypromować markę Windows Phone, ale ostatecznie się nie udało i dobrze zrobiła, pozbywając się niepotrafiącego przebić rynkowego duopolu Apple-Google działu mobilnego, pozostając jedynie przy wciąż dochodowych technologiach sieciowych, które od teraz może w spokoju rozwijać, bez balastu pozbawionego dawnej magii biznesu komórkowego. Ale kiedy dzięki śledztwu fińskich mediów wyszły na jaw szczegóły kontraktu menedżerskiego byłego już CEO Nokii, chyba nikt już nie ma wątpliwości, że nawet, jeśli Stephen Elop nie był wcale przysłowiowym kretem (czy – jak chętnie ostatnio tytułują go branżowe media – koniem trojańskim) Microsoftu, to z pewnością od początku co najmniej opłacało mu się działać z intencją sprzedaży firmy poprzedniemu pracodawcy i to przy pełnym poparciu samej Nokii. Szczegóły umowy między Elopem a Finami wręcz porażają – były prezes w majestacie prawa dostanie gigantyczną premię w wysokości niemal 20 milionów euro zgodnie z zapisem, który gwarantuje mu bonus w momencie, kiedy akcje firmy po ówczesnym spadku wartości i sprzedaży biznesu innemu podmiotowi nagle zaczną rosnąć. I chociaż trudno udowodnić byłemu prezesowi celowe działanie na szkodę firmy – wszak firma swoim stale rozwijanym portfolio telefonów z linii Lumia przez lata bardzo intensywnie promowała markę Windows Phone, ostatecznie stając się jej topowym dostawcą, a że urządzenia mimo to nie sprzedawały się zgodnie z oczekiwaniami to raczej kwestia preferencji klienta niż intencji kierownictwa – nie sposób nie przyznać jednak, że już sama, taka a nie inna konstrukcja kontraktu menedżerskiego zamiast piętnować, premiowała proces zaniżania wartości koncernu, stwarzając tym samym w majestacie prawa pełne przyzwolenie dla stopniowego kierowania firmy na dno. Nokia, w odpowiedzi na rewelacje dotyczące umowy z prezesem, początkowo próbowała bagatelizować zaistniałą sytuację, tłumacząc, że premia Elopa to niedopatrzenie działu prawnego, że nikt nie zauważył niekorzystnego z punktu widzenia firmy zapisu, wreszcie że… sądzono, że kontrakt miał kształt identyczny, jak w przypadku umów zawieranych z poprzednimi prezesami. Tylko kto dziś uwierzy w te brednie – przecież w korporacjach umowa to rzecz święta, a wszystkie zapisy zawsze są negocjowane z olbrzymią pieczołowitością i sprawdzane pod każdym możliwym kątem. Zresztą, już nawet Finowie przestali robić dobrą minę do złej gry, niejako przyznając się do porażki. Kierują w stronę Elopa apele, aby zrzekł się części swojej olbrzymiej gaży, w imię solidarności z byłym pracodawcą. Tylko, że sam zainteresowany – dziś szef Działu Urządzeń Microsoftu, a w krótce być może nawet następca ustępującego CEO Microsoftu, Steve’a Ballmera – nie ma nie tylko obowiązku, ale najwyraźniej również chęci i odrobiny dobrej woli, zwłaszcza, że już szykuje się do rozwodu z żoną i dodatkowe środki z pewnością przydadzą się na alimenty.
     Nokia, niegdyś dumna, potężna i zawsze o krok przed konkurencją już dawno przestała wyznaczać standardy i dyktować warunki w obszarze inteligentnych urządzeń do komunikacji na odległość. O tym, że już nie ma czego szukać w tak silnie zmonopolizowanym przez bardziej innowacyjną konkurencję świecie urządzeń mobilnych, nie zadecydowały – jak na ironię – mniej atrakcyjne niż u Apple’a i Google’a produkty Finów (przecież ostatnio wydawały się być na fali wznoszącej), lecz fakt, że tacy starzy wyjadacze i eksperci w dziedzinie nowych technologii, za jakich przez dekady uznawano włodarzy Nokii, nie posiadali na wyposażeniu chociażby najprostszego „programu antywirusowego” (a przecież nie trzeba być asem w dziedzinie postępu technicznego, żeby wiedzieć, że dziś to podstawa). Zabrakło intuicji i kompletnie bezmyślnie – żeby nie powiedzieć „po frajersku” – dali sobie „zainstalować” konia trojańskiego, który ostatecznie dokończył dzieła postępującego rozkładu „dumy Finlandii”. I to – co gorsza – za jej przyzwoleniem, a wręcz przy jej pełnej aprobacie.

Michał Czarnocki

Related posts

Top
font