Odpust w multipleksie

    Od dziecka lubię kino – ten inny świat, ukryty w mroku kinowej sali. Jest w tym jakaś magia. Żadne plazmy, Bluray`e i wygodne domowe kapcie nie są w stanie zastąpić tej atmosfery i ogromnego ekranu wciągającego do wnętrza filmowych wydarzeń. Lubię to oczekiwanie panujące na widowni przed rozpoczęciem seansu, a później wspólne przeżywanie zmagań filmowych bohaterów. Wspólne, ale jednak pozostawiające bezpieczną sferę osobistej percepcji, w którą nie wpycha się siorbanie coli przez sąsiada.

    Takie kina odchodzą już jednak do przeszłości. Znajdują się oczywiście jeszcze wyjątki, ale czy przetrwają napór multipleksów – z ich ogromnym rozrywkowo-konsumpcyjnym zapleczem? Z przykrością stwierdzam, że tak zwana amerykanizacja postępuje tak gwałtownie, że nawet trudno z tym walczyć. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ludzie muszą zjeść wiadro prażonej kukurydzy i wychłeptać pół litra orzeźwiającego napoju. Przecież nie każdy film jest aż tak nudny. I te wycieczki do toalety…
    Pisałem kilka miesięcy temu, jak to wszystko dziadzieje. Odnieść to można także i do sposobu odbioru X muzy. Chyba coraz częściej ludzie przychodzą po prostu do kina, a nie na film. Przy okazji można dokonywać „ciekawych”, a przynajmniej zabawnych obserwacji, jak to na przykład wchodzi taki widz – w jednej ręce kubeł kukurydzy, w drugiej kubeł coli, w trzeciej kurtka… no, chyba się zagalopowałem, ale tak to często wygląda, kiedy patrzy się na tę ekwilibrystykę sadowienia się w fotelu. Innym razem, będąc na filmie z dzieckiem, co jakiś czas docierała do mnie wymiana zdań między babcią a wnuczkiem, siedzącymi obok. Dziecko, oczywiście konsumujące i w prowiant zaopatrzone przez babcię, co chwila usilnie domagało się otwarcia jakiegoś opakowania albo butelki, a starsza pani za każdym razem sztorcowała dzieciaka, że po co je tyle słodkiego i po co tyle pije, że będzie chciał do toalety i że niepotrzebnie mu to kupiła. Oj, natura ludzka przewrotna jest.
    Trudno mi się do tej nowej kultury kinowej przyzwyczaić i kiedy przestają mnie już zaskakiwać jedne rzeczy, to pojawiają się kolejne, związane na przykład z coraz bardziej urozmaiconym menu kinowej stołówki. Jak tu się nie irytować, kiedy podczas projekcji – zwłaszcza niezbyt rozrywkowego filmu, jak na przykład „Essential killing” – sąsiadka zajada się nachosami czy innymi chipsami, wygrzebywanymi z chrzęstem z plastikowego kubeczka, którymi delektuje się z donośnym chrupaniem przez znaczną część seansu. Jak do tego dodamy zapachy roznoszące się po sali i „chlew” pozostawiony po wyjściu widzów, to przychodzi mi na myśl właśnie taki odpustowo-jarmarczny obrazek. Jest też pięknie i kolorowo – bo podczas projekcji mrugają i świecą zachwycająco zielonym kolorem napisy „Wyjście ewakuacyjne”, a na każdym stopniu widowni nastrojowe niebieskie neony w postaci długich linii sygnalizują próg. Mamy jeszcze oczywiście podświetlane numery rzędów. No po prostu piękne iluminacje, efektownie wyglądające w ciemnej sali. Szkoda, że mrok rozjaśnia światło bijące z projektora i ekranu.
    Można by to uznać za takie drobne niedostatki – koszty, jakie ponosimy godząc się na korzystanie z takich właśnie kin. Przyziemne i nieistotne. Ale jak w takim razie traktować próby wychowywania widzów poprzez upominanie ich z wielkiego ekranu o konieczności wyłączenia telefonów komórkowych i innych tego typu urządzeń? Rozmowa przez telefon jest be, bo przeszkadza innym, a picie i jedzenie, siorbanie, ciamkanie i chrupanie są w porządku bo co, bo wszyscy to robią? Nie. Jest dobre, bo przynosi niemałe dochody. Uczenie w ten sposób, co jest dobre, a co złe, to jeden z przejawów hipokryzji. Wielkie żarcie na sali jest tak dobre, że nawet nie przeszkadza bałagan pozostający po seansie.
   Z chęcią bym zobaczył przed seansem reklamę, która nie tylko przypomina o wyłączeniu komórek, ale poucza też, aby nie mlaskać, zamykać usta przy jedzeniu, nie gadać z sąsiadem, nie przeciskać się między fotelami, nie rozpychać się na obu podłokietnikach, nie kopać w fotel… Oj jeszcze parę takich porad z zakresu dobrego wychowania by się znalazło. To w sumie mógłby być nawet śmieszny i pouczający film. No, w końcu przyszliśmy do kina.

Janek Konieczny

Tags

Related posts

Top
font